Krótka przejażdżka. Mimo to dała odpowiedź na kilka pytań. Ot taki mały test.
Po pierwsze - czy ciuchy zdadzą egzamin na mrozie. Zaliczone! Nie zmarzłem mimo przyzwoitego mrozu potęgowanego przez silny wiatr.
Po drugie - rower. Zaliczone! Doceniłem zwłaszcza szerokie opony - pozwoliły utrzymać równowagę na lodzie.
Po trzecie - przygotowanie dróg rowerowych. I tu dupa. Wiadomo, zimą nie jeździ się na rowerze, więc nie ma sensu odśnieżać dróg rowerowych. I teraz mam zagwozdkę. Czy oblodzona i pokryta śniegiem droga rowerowa (LoL) to jeszcze droga czy już bezdroże? He?
Po czwarte - piesi. I znowu dupa. Bo skoro zimą nie jeździ się na rowerze, to można spokojnie spacerować po drogach rowerowych. Czyż nie?
Runda po Lesie Kabackim plus kilka kilometrów po Ursynowie. Tempo kiepskie - w temperaturze ok. mam jednak mniejszą wydolność, poza tym sporo fragmentów po wertepach.
Powiem tylko, że się wpieprzyłem jak rzadko kiedy. Wiadomo, nocą po lesie jeździ się fajnie. Gorzej jak znana droga znika a na jej miejscu jest zmasakrowany teren przez ciężki sprzęt budowlany. Po kilku kilometrach właśnie w coś takiego się wpakowałem. Efekt? Rower zabłocony jak chyba nigdy dotąd. Co gorsza, wygląda mi to na jakąś glinę - zaschło niemal na kamień. Całkowite usunięcie tego syfu zajmie kilka godzin. Na razie na sucho, na koniec może trzeba będzie użyć karchera.
Co więcej? Dwie wywrotki na wertepach. Gdyby nie amorek i naprawdę szerokie opony byłoby gorzej. Dużo gorzej. Kilka razy było "o mały włos" od kolejnej.
Z innej beczki - mimo tego całego balastu przełożenia i hamulce działały bezbłędnie. Tylna przerzutka SLX zdała egzamin. I z tego bardzo się cieszę.
Poniżej mała próbka, jak wyglądał rower po wycieczce...
Tak mnie naszło, by jednak wsiąść sobie na rowerek. Trochę wertepów, las, rozkopana Wilanowska i generalnie to wszystko po zmroku- tak można by w skrócie opisać przejazd.
To był dłuuuugi rowerowy dzień. Przynajmniej jak dla mnie.
Rano do pracy. Akurat tak się złożyło, że dzisiaj cały dzień w BNSG. Jak przystało na tzw. pracowników merytorycznych większość dnia tachaliśmy regały i inne duperele. Trzeba było przygotować pomieszczenie do remontu. W międzyczasie trafiła się pizza i zimne piwko.
Powrót do domu bez rewelacji, choć czułem w rękach i nogach noszenie mebli. Nic to. W domu szybkie jedzenie, Janosik w TV (ROTFL) i w drogę na WMK. Część drogi jednak Metrem. I chyba dobrze...
Masa ruszyła kilka minut po 18. Bez jakich zbędnych pogaduszek czy innych pierdół. I dobrze. Poniżej trasa: Krakowskie Przedmieście, Nowy Świat, Al. Ujazdowskie, Piękna, Pl. Konstytucji, Waryńskiego, Puławska, Rakowiecka, Al. Niepodległości, Chałubińskiego, Al. Jerozolimskie, Pl. Zawiszy, Towarowa, Okopowa, Anielewicza, Al. Jana Pawła II, Rondo "Radosława", Okopowa, Leszno, Górczewska, Elekcyjna, Ordona, Kasprzaka, Prosta, Świętokrzyska, Emilii Plater, Al. Jerozolimskie, Nowy Świat, Krakowskie Przedmieście.
Oficjalnie średnia wyniosła prawie 16 km/h. Według mnie była trochę niższa, ale i tak - jak na Masę niespotykana. W efekcie trochę po 20 (miej więcej po 2h jazdy) zameldowaliśmy się na Zamkowym. Biorąc pod uwagę bardzo dobrą pogodę trochę rozczarowuje, że było ledwo ponad 300 osób. co do pogody - w pewnym momencie coś jakby zaczęło kropić. Skończyło się na strachu. Za to w trakcie jazdy dłonie grabiały (nie tylko ja miałem podobny problem) mimo rękawic z długimi palcami. Muszę nabyć drogą kupna zimowe rękawice rowerowe.
Przed powrotem do domu szybka przekąska. Nie po raz pierwszy ratuje mnie fast food na Świętojańskiej. Hot Dog za 5 pln i jazda do domu.
Jadąc trochę żałowałem, że mykam w pojedynkę. W grupie łatwiej byłoby utrzymać dobre tempo.
Runda z Kabat przez Las Kabacki, Wilanów, pogranicze mokotowsko-ursynowskie:>, Ursynów z powrotem na Kabaty. W lesie trochę wytrzęsło (tego się spodziewałem) ale już jazda Wilanowską była zaskoczeniem. Dawno tam nie byłem i rozkopane pobocze Wilanowskiej po południowej stronie (odcinek między Mokotowem a Wilanowem) było dla mnie niespodzianką. Dało się przejechać choć z niewielką prędkością. To, że było ciemno choć oko wykol na pewno nie pomagało. Kilka razy trzeba było jednak rower poprowadzić...
W Lesie akurat byłem jak zmierzchało. Specyficzne oświetlenie dało mi się we znaki. Pojawiły się, na szczęście nieznaczne, kłopoty z oceną jakości błotnistej i zasypanej liśćmi drogi. Kilkoro spotkanych rowerzystów miało chyba podobne kłopoty.
Reszta drogi bez fajerwerków czy jakiś nieprzyjemnych niespodzianek.
Nocna runda po Ursynowie urozmaicona kilkoma kilometrami po lesie. Błoto, momentami mżawka. Jazda po lesie, czasem po dość wąskich dróżkach z kałużami czy gałęziami i pieńkami, choć krótka to dość mocno nadwyrężyła mi nadgarstki. Kilkukrotnie musiałem ratować się przed wywrotką po uślizgu tylnego koła. Przód na szczęście ratował amortyzator. Choć krótko to dość intensywnie. Podobało mi się...
Zdecydowanie trzeba mieć nierówno pod sufitem by w taką pogodę w ogóle wyściubiać noś na rower. Marznąca mżawka przechodząca w deszcz, silny wiatr od którego grabiały ręce nawet w rękawiczkach. Do tego ślisko jak cholera na cudownej kostce bauma i zachlapane okulary. Miodzio! Było zajebiście:>