zimno było. Niby na temperatura znośna, ale coś było nie tak. Chyba przez tę wilgoć w powietrzu i wiatr. Rano nawet całkiem znośnie mi się jechało, szybko. Z powrotem męczyłem się niemożebnie, w sumie nawet nie wiem czemu. Jakoś tak osłabiony się czułem. Ale i tak po drodze rower umyłem na karcherach... I nie mówcie, że tak nie należy...
Co wam powiem, to wam powiem, ale wam powiem - rano było już naprawdę zimno. Całe szczęście, że założyłem ciepłe gacie ;) inaczej mogłoby być niefajnie. A tak - spoko...
Powrót już w diametralnie innych warunkach. 20 stopni, słońce, lekki wiatr. Jakoś tak naprawdę fajnie mi się jechało.
Po zajęciu się pieskiem jeszcze skoczyłem na zakupy. Po drodze zaliczając trochę wertepów. Fajnie było...!!!:P
Rano do WSG obładowany niczym wielbłąd podjechałem metrem. Rowerowo z tego były mniej więcej 2 km. Powrót już normalnie, przez Mokotów i Ursynów.
Groziło deszczem, rano nawet jakaś lekka mżawka się pojawiła, ale pogoda sprzyjała. Dość ciepło, lekki wiatr - nie ma co narzekać tylko liczyć, by taka pogoda utrzymała się jak najdłużej. Choćby i do końca października.
Po powrocie, naładowany dobrą energią i korzystając z pogody zafundowałem sobie godzinną przejażdżkę po okolicy. Trochę wertepów i bezdroży (po ciemaku, bardzo inteligentnie), reszta normalnie.
Wszystko byłoby zajebiście, gdyby nie pieprzone batmany. W najróżniejszym wieku, młodzi, starzy, na dobrych rowerach i na kompletnych złomach. Jak trzeba mieć nie po kolei pod kopułą, by nie mieć choćby jednego cholernego światełka.
Inna sprawa, to mistrzowie, mający z przodu małą czerwoną migającą diodę. Też pokaz inteligencji.
Dobra, dosyć marudzenia. Pozdrawiam wszystkich nie-czytających tego bloga i życzę dobrej nocy.
Z rowerowym pozdrowieniem.
ps. I tak tego całego pieprzonego wpisu nikt nie przeczyta, czyż nie? Trochę to przejebane, tak se pisać i pisać, w sumie nie wiadomo po co. LoL. Tak mnie jakoś dopadło na wieczór ;)
A jednak jeszcze raz udało się przejechać w tym tygodniu, choć wątpiłem. Miałem do załatwienia kilka spraw i rower wydawał się najlepszym środkiem lokomocji ;)
Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że jak idiota przejechałem przez przejście dla pieszych wprost w ramiona pana władzy. Skończyło się na pomówieniu... na szczęście. Chyba z 10 min czekałem, aż sprawdzą, czy rower nie był kradziony...
W tym tygodniu, z różnych względów, tylko ta jedna wycieczka. Następna możliwa najwcześniej za tydzień...
Rano do pracy, jak zwykle - z pomocą metra. Jakoś nie chce dojechać zmachany, skoro czeka mnie te 8 godzin pracy.
Powrót tradycyjnie mostem Siekierkowskim, Witosa, Sikorskiego, potem przez Ursynów. Później, już z domu, wyskoczyłem jeszcze do tepsy i jeszcze gdzieś;)
Liczyłem dziś na fajniejszą pogodę. Na dużo słońa, wyższą temperaturę. A tu ciągle pochmurno i całkiem chłodno. No i ten pieprzony wiatr. Normalnie duje momentami równo. Ja tak nie chcę!!! ;)
Rano na Rakowiecką po książki. Napakowałem pełen plecak i do roboty. Troszkę to to ważyło... ;)
Powrót po południu dał mi popalić. Ku..a, czy w tym mieście musi zawsze piździć? A może to ja tak mam, że zawsze wieje mi w oczy? Znaczy, że niby taki biedny...
Na Sikorskiego złapał mnie jeszcze deszcz. Krótki ale dość intensywny, temperatura też spadła. Dobrze, że nie przemokłem, zupełnie nie byłem przygotowany na zlewę... Widać, trzeba zawsze wozić coś odpowiedniego...