Rano - sama przyjemność. Poniatowskim mknąłem w najlepsze, z naprawdę dobrą średnią... ale powrót - masakra. Pieroński wiatr, tylko się cieszę, że zdążyłem przed deszczem...
Przyznaję - jechało się zajebiście. Szybko, to najważniejsze. Pewnie sprzyjała temu pogoda - było ciepło ale nie gorąco, trochę chmur ale bez pieprzonego wiatru.
Czułem też, że ostatnie bardziej regularne jeżdżenie przynosi efekty - nogi lepiej "ciągnęły". No i git!:P
Opłaciło się pojechać na rowerku do pracy. Do zabrania było kilka rzeczy do WCEO i WSG - myk, ja na rower, załatwiłem co trzeba - i do domu!:P
Insza inszość, że kilka kilometrów jechałem z dość ciężkim plecakiem... ach te książki... Najbardziej bałem się jednak o wydruk na A0 zrulowany i doczepiony do plecaka. Ale spoko, nie zaliczyłem żadnej większej kałuży i dojechał w stanie "nie wskazującym na użycie" ;)