Planowana wycieczka od kilku tygodni. Towarzystwo jechało z pl. Zamkowego, ja się zabrałem na Kabatach. Przez Konstancin Jeziorną i Górę Kalwarię do Czerska na zamek.
Tempo przyjemne, bez jakiegoś szarżowania tudzież wleczenia się. Pogoda wręcz idealna. Pochmurno ale bezdeszczowo, temperatura nie wyższa niż jakieś 20 stopni. Dopiero przy powrocie, w Wilanowie wiatr dał się bardziej we znaki.
Co do powrotu. Nie dojeżdżałem do placu. Odbiłem w Wilanowską (niby zrobiona ale niedoróbek od cholery - w tym niedokończone drogi rowerowe) i zrobiłem pętle na Kabaty.
Kilka spraw do załatwienia w centrum miasta. Metrem byłoby szybciej ale... po co? Rowerem ciekawiej. Trzeba było zapewnić sobie spore zapasy płynów wszelakich inaczej upał wykończyłby człowieka. No i obowiązkowo coś na głowę. Jestem zwolennikiem jazdy w kasku ale nie w taką pogodę. W nim czuję się jakbym miał garnek na sobie:> Lepsza bandamka.
W ostatnich przejażdżkach średnia i dystansu, i prędkości jest taka sobie. Ale nie to jest najważniejsze a frajda z jazdy. Zwłaszcza z odcinków w terenie. Można się wyszaleć, zmęczyć, pokombinować z trasą. A do tego "łyknąć" sporo słońca.
Las to naprawdę niebezpieczne miejsce. Na moich oczach, jakieś 10 metrów przede mną rozpędzona i spanikowana sarna staranowała rowerzystę. Żeby nie było, rowerzysta jechał leśną ścieżką, po której jechać mu było wolno się przemieszczać, natomiast zwierzak uciekał przed psem na terenie czyjejś posesji. Skok przez płot i zderzenie z rowerzystą. Wierzcie lub nie, wyglądało groźnie. Na szczęście prawdopodobnie bez negatywnych konsekwencji po obu stronach. Po wszystkim jedyne co wydukałem to "ja pierdziele"...
Aha, zaoferowałem pomoc gościowi ale podziękował - nic mu się nie stało, musiał tylko nastawić kierownicę.
Poza tym, fajna pętla po lesie. Ścieżki, które znam i lubię. Trochę singletracków, gałęzie chlaszczące po nogach i rękach. Wróciłem nieźle poparzony przez pokrzywy. Do tego naprawdę zmachany. Tylko nie wiem, czy bardziej zmęczone mam nogi, czy ręce.
Przed jazdą wysmarowałem się jakimś świństwem przeciw wszelkiemu latającemu robactwu. Wydaje się, że nawet działa. Jakoś nic specjalnie gryźć mnie nie chciało. Do tego bardzo przyjemna temperatura, trochę powyżej 20 stopni. Jedynym problemem było słońce, co chwila oślepiające zza gałęzi.
Jeszcze jedno spostrzeżenie. Jazda bez określonego celu działa czasem demotywująco. W trakcie te wątpliwości znikają, jest droga, trzeba się mocno trzymać i uważać na drzewa, gałęzie i korzenie ale... początki bywają takie sobie. Jak się jedzie do pracy, z jednej strony trasa znana, nic specjalnie nie zaskoczy, z drugiej jednak presja czasu zmusza do określonego wysiłku i jakiejś, choć minimalnej, dyscypliny.