Ja pitole, ale piździ. Wiatr był taki, że na Świętokrzyskim raz mnie ładnie przestawił o dobre pół metra. Nie ważę nie wiadomo ile, ale bez przesady...
A poza tym - piękna pogoda. I rano, i po południu nie spadła na mnie kropla deszczu. A przecież w międzyczasie przeszły przez Wawę dość intensywne, acz krótkie, ulewy. No i dobrze - byleby mi na łeb nie padało ;)
Wracając z roboty nadłożyłem sobie kilka km, nad Wisłą było zielono, słonecznie - gdyby nie temperatura...
A! Podjechałem sobie też Agrykolą. Kurde, może mógłbym ze dwa, może trzy razy pod rząd tak - ale ze trzydzieści jak niektórzy? No fuckin' way...
Miałem do odbioru coś takiego: http://www.bliskacialu.pl/koszulka-meska-spaio-thermo-line-w01
Paradoks, że sklep sprzedaje ciuchy sportowe niejako na dokładkę. Głównie ma w ofercie zwykłą bieliznę... ;) Nic to! Rzecz w tym, że tę konkretną koszulkę kupiłem dobre kilkadziesiąt złotych taniej niż w klasycznym internetowym sklepie rowerowym. Daje do myślenia, skąd takie ceny...
Dobra, sama jazda to szybki przelot przez Ursynów. Naprawdę szybki, tylko musiałem trochę pokluczyć już na miejscu, żeby dostać się na strzeżone osiedle. Stąd i średnia rzędu 18 km/h.
Wracając jeszcze dostałem dodatkowego speeda, po pewnym telefonie... ;) Więc było szybko i mokro - zaczęło lać...
Moje nogi wymagają odpoczynku... Wszystko byłoby dobrze, gdyby w robocie nie trzeba było wywalić w pizdu makulatury. Jak kolega prosi i zwołuje ekipę - wypada pomóc. Nic to...
Rano pogoda wręcz idealna, bez wiatru, przyjemna temperatura. Popołudniu... jak zawsze - W I A T R P R O S T O W F A C J A T E.
Rano naprawdę byłem zaskoczony. 18 stopni, zero wiatru. Cud malina, mykamy na rowerze ;) Jak zawsze jednak do pracy z pomocą metra. Sorry...
Z powrotem musiałem jeszcze podrzucić przesyłkę do BN, więc nie Siekierkowskim a Łazienkowskim (ach, te schody...), Agrykolą, Szucha, Batorego w Al. Niepodległości. Faaajnie się jechało ;)
zimno było. Niby na temperatura znośna, ale coś było nie tak. Chyba przez tę wilgoć w powietrzu i wiatr. Rano nawet całkiem znośnie mi się jechało, szybko. Z powrotem męczyłem się niemożebnie, w sumie nawet nie wiem czemu. Jakoś tak osłabiony się czułem. Ale i tak po drodze rower umyłem na karcherach... I nie mówcie, że tak nie należy...
Co wam powiem, to wam powiem, ale wam powiem - rano było już naprawdę zimno. Całe szczęście, że założyłem ciepłe gacie ;) inaczej mogłoby być niefajnie. A tak - spoko...
Powrót już w diametralnie innych warunkach. 20 stopni, słońce, lekki wiatr. Jakoś tak naprawdę fajnie mi się jechało.
Po zajęciu się pieskiem jeszcze skoczyłem na zakupy. Po drodze zaliczając trochę wertepów. Fajnie było...!!!:P