Rano jak zwykle - wszystko w pędzie i pośpiechu, byleby zdążyć do roboty. Było może ze 2-3 stopnie powyżej zera - krótkie bojówki wywoływały lekki szok ;)
Powrót już normalny, Mostem Siekierkowskim. Temperatura już bardzo przyjemna, ze 13 stopni. Tylko ten wiatr... Masakra...
Jakoś tak wyszło - w nawale innych spraw, w listopadzie udało się wyskoczyć jeden jedyny raz na przejażdżkę - i to też niezbyt długą. Data jest tak trochę z głowy... już nie pamiętam kiedy tam dokładnie to było - jakoś tak w połowie miesiąca;)
Jak w temacie. Mega zakwasy w nogach... i to akurat nie po rowerze. Mimo to jechało się całkiem dobrze. Zresztą, z takiej pogody to wstyd nie skorzystać ;)
Hmm, idzie zima... trzeba było załatwić zimówki do auta. Kopnąłem się więc do warsztatu/handlarza, obgadałem co chcę kupić i umówiłem się na montaż. Do tego szybka runda po dzielnicy. I git, choć zimno było a ja się chyba ciut za lekko ubrałem. Ale piszę z dwudniowej perspektywy i raczej nic mi nie jest.