Do pracy norma, z powrotem z kumplem. I tyle w temacie
Jednak okazało się, że to nie wszystko... W tylnym kole poszła szprycha, dwie inne też nie wyglądają najlepiej. Koło się od razu scentrowało. Niestety, ale bez serwisu się nie obejdzie, a... najszybciej to odprowadzę rower w poniedziałek. W sumie będzie pewnie z tydzień bez jazdy.
Chciałoby się napisać - pełen standard. Jednak dwie rzeczy były trochę nietypowe: 1. Muszę popracować nad przeskakiwaniem między pasami w ruchu ulicznym. Zabrakło cohones, wyobraźnia podsunęła kilka ciekawych widoków i w efekcie nie skręciłem z Puławskiej w lewo w Rakowiecką. 2. Astma. Dała dziś znać o sobie, co było średnio przyjemne. Duchota panująca po południu sprawy nie ułatwiała. Paradoks - z jednej strony było duszno, szło na deszcz, z drugiej na sporych odcinkach dokuczał mocny wiatr.
Miało być typowo - do pracy i z powrotem. I tyle. Podkusiło mnie jednak by wziąć rower i pojechać do najbliższego salonu telekomuny. Tyle, że go właśnie zlikwidowano... Tak więc zamiast 30 jest 40.
No po prostu muszę. Bo jak inaczej wyjaśnić dobrowolne wyciągnięcie roweru w taką pogodę jaka była rano i pojechanie nim do pracy? Silny wiatr, deszcz, błoto... Do pracy zajechałem ujeb*** równo:> I do tego pierwszy... LoL
Powrót w warunkach wręcz komfortowych, szybko i bezproblemowo. Tyle, że mi się wziął i rozleciał koszyk na bidon. Fuck, będą wydatki:/
Aż trudno uwierzyć ale... nie padało. Istny cud tej jesie... eee... wiosny. Jazda bez nadzwyczajnych wrażeń - po prostu do pracy i z powrotem plus małe zakupy.
Wracając z pracy miałem wątpliwą przyjemność zobaczyć chodnik skąpany we krwi. Na wysokości skrzyżowania Rakowieckiej z Wołoską musiało dojść do jakiegoś wypadku. Chodnik obok ścieżki rowerowej był solidnie skąpany w posoce. Co się stało - nie mam pojęcia. Na miejscu była policja, jeden starszy rowerzysta chyba składał zeznania i poza tym nic. Mam nadzieję, że mimo niezbyt przyjemnego widoku nic poważnego się nie stało.
Wracając do meritum. Rano szybko, 37 minut i byłem w robocie. Niespóźniony... LoL
Powrót sobie trochę wydłużyłem. Za Realem na Ursynowie poplątałem się po wertepach. Jakieś górki, singletracki, wyrwy. Ot tak, dla frajdy. Potem jeszcze kilka ekstra kilometrów po lesie. Łącznie jakieś 5 ponad normę.
Zeszły tydzień z rowerowego punktu widzenia był do dupy. Jak człowiek ma za mało kłopotów funduje sobie remont.
Czas nadrobić stracony czas.
Rano z przyjemnością Puławską. Ok. 7 rano ruch jest na tyle mały, że jedzie się bez problemów. A że zawsze trafi się jakiś palant, który uważa, że przejechanie ok 20-30 cm od rowerzysty jest normą? Life is brutal and full of zasadzkas...
Powrót pod wiatr, w mżawce. Dobrze, że nie 2 godziny później. Już bym tak miło nie wspominał jazdy a rower sam by się przerobił na wodny:>