Gdzie można być 1. sierpnia każdego roku? Wiadomo - na Cmentarzu Wojskowym. Więc najpierw rowerkiem do starych, prysznic i obiad, potem na cmentarz. Po uroczystościach na dwóch kółkach do domu.
Kilka spraw do załatwienia w centrum miasta. Metrem byłoby szybciej ale... po co? Rowerem ciekawiej. Trzeba było zapewnić sobie spore zapasy płynów wszelakich inaczej upał wykończyłby człowieka. No i obowiązkowo coś na głowę. Jestem zwolennikiem jazdy w kasku ale nie w taką pogodę. W nim czuję się jakbym miał garnek na sobie:> Lepsza bandamka.
W ostatnich przejażdżkach średnia i dystansu, i prędkości jest taka sobie. Ale nie to jest najważniejsze a frajda z jazdy. Zwłaszcza z odcinków w terenie. Można się wyszaleć, zmęczyć, pokombinować z trasą. A do tego "łyknąć" sporo słońca.
Od dłuższego czasu potrzebny był mi klucz nastawny, tak ze 32 mm jak nie lepiej. Ale oczywiście normalnie do Obi tudzież innego marketu mam za daleko. Całe 4 km. Komu by się chciało ruszyć d...? Ale jak już ma się dyżur w pracy... Zabawne by tylko było, gdyby ktoś mi przeszukał plecak - 30 centymetrowy kawał żelastwa. ROTFL
Nic to. Poza tym bez rewelacji. Tym razem już nie próbowałem wpakować się pod żadne auto:>
Wstyd się przyznać, ale rano z własnej, nieprzymuszonej woli wpierdzieliłbym się pod samochód. Nie wiem o czym myślałem, ale wjeżdżanie na czerwonym nie jest najmądrzejszą rzeczą jaką można zrobić. Mam tylko nadzieję, że gość nie zagotował się za bardzo.
Btw, kolano jeszcze się odzywa. Nie jest to już ból, ale pewien dyskomfort pozostał.
Ha! 666 - tylu doliczono się uczestników czerwcowej Warszawskiej Masy Krytycznej. Pal licho, prawdo to, czy fałsz - i tak jest zajebiście. Naprawdę fajnie się jechało. Mimo kiepskiej pogody (cholerna mżawka nie odpuściła choćby na chwilę) przejazd był jak najbardziej udany - dość szybki, bez zbędnych przystanków, dobrze zabezpieczony.
W sumie jedynym minusem było moje lekko kontuzjowane kolano. Tak gdzieś po 50 km (to już w trakcie powrotu) zaczęło znowu się odzywać. Na szczęście nie był to jakiś cholerny ból jak we wtorek, ale jednak swoisty dyskomfort. Trzeba nasmarować, łyknąć glukozaminy i wygrzać. Nie powinno być źle. Na razie w ramach rozgrzewki ;) była porcja grzanego miody pitnego. Yeeaaah!
Aha, niech nikogo nie dziwi kiepska średnia. Zdecydowanie oszczędzałem nogę. Poza tym dało się wyciągnąć kumpla. A jak się gawędzi podczas jazdy, to i tempo jest takie sobie. Wiadomo o co kaman, nie?:> Wizyta w Pizza Hut też nie sprzyjała jakiejś gonitwie w drodze powrotnej. Ale jak to mawiał znajomy - czasem trzeba opierdzielić coś na ciepło:>
Jeszcze jedno - czerwcowa "ursynowska" Masa była w pewnym sensie dedykowana chorym na różnego typu nowotwory. Stąd zaangażowanie "Fundacji dobrze, że jesteś" oraz "Sarcomy" oraz przejazd pod Centrum Onkologii na Ursynowie. Mam nadzieję, że nasz dość żywiołowy przejazd był autentycznym wsparciem dla chorych.
Co wam powiem, to wam powiem, ale wam powiem, że rano było pierońsko zimno. To oraz fakt spóźnienia spowodowało, że do Centrum podjechałem metrem. Stamtąd do roboty było niewiele ponad 6 km.
Powrót już normalnie. Pogoda wręcz wymarzona. Słońce, ale bez upału, lekki wiatr - to je to. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie noga. Coś się wzięło i spierdzieliło w kolanie, zresztą już na samym początku. Boli. Zobaczymy jutro, w którą stronę będzie rozwijać się sytuacja.