ot siurpryza... dojechawszy do roboty zastałem kumpli na jednośladach. w końcu się zmobilizowali do przyjazdu. i bardzo dobrze. w sumie przyjazd na rowerach zajmuje mniej więcej tyle samo czasu co zbiorkomem, a o ileż przyjemniej.
w tych okolicznościach powrót wyglądał raźniej, a ze i przed świętami wcześniej skończyliśmy to jeszcze szybki przystanek w merlinie na polu mokotowskim i dalej w drogę... znaczy, eee... ja nic nie mówiłem ;)
W marcu jak w garncu, bo przeplata trochę zimy, trochę lata:> Jakoś tak się złożyło, że ostatnio jeżdżę wyłącznie przy kiepskiej pogodzie. Ale i tak jest fajnie.
Do sedna. Krótki rozbieg po Kabatach i do lasu. Błoto, błoto, śnieg, błoto... błoto, śnieg. W efekcie po tym wszystkim rower na karcher. Gościu na myjni był lekko zdziwiony, ale nie protestował:>
Zimno, ciemno, wilki wyją... Należy wleźć pod kołdrę, wziąć se grzańca i nosa z domu nie wystawiać... albo pójść na rower:P
Sam przejazd krótki - zakupy i trochę kręcenia po lesie. W końcu śnieżyca i silny wiatr mnie przepędziły do domu. Śnieg walił prosto w gałki, lepił się do okularów. Kto żyw spieprzał do domu:> i trudno się było dziwić.
Najpierw krótka pętla na Kabatach połączona z zakupami w Tesco:>
A później - hulaj dusza, piekła nie ma. Przez Las Kabacki (tymi mniej uczęszczanymi dróżkami) w kierunku Powsina. Dalej na Kierszki i od dupy strony do Piaseczna.
Miałem porobić trochę zdjęć złotej polskiej jesieni - zgubienie licznika popsuło mi jednak skutecznie nastrój. Skończyło się na kilku fotkach:/
Z Piaseczna Puławska, potem ucieczka do Lasu w rejonie instytutu WP (JBR?). Dalej na Ursynów i wzdłuż torów do domu:>
W sumie kilka godzin na rowerze, w lesie, przy pięknej jesiennej pogodzie.