Ja pitole, ale piździ. Wiatr był taki, że na Świętokrzyskim raz mnie ładnie przestawił o dobre pół metra. Nie ważę nie wiadomo ile, ale bez przesady...
A poza tym - piękna pogoda. I rano, i po południu nie spadła na mnie kropla deszczu. A przecież w międzyczasie przeszły przez Wawę dość intensywne, acz krótkie, ulewy. No i dobrze - byleby mi na łeb nie padało ;)
Wracając z roboty nadłożyłem sobie kilka km, nad Wisłą było zielono, słonecznie - gdyby nie temperatura...
A! Podjechałem sobie też Agrykolą. Kurde, może mógłbym ze dwa, może trzy razy pod rząd tak - ale ze trzydzieści jak niektórzy? No fuckin' way...
Moje nogi wymagają odpoczynku... Wszystko byłoby dobrze, gdyby w robocie nie trzeba było wywalić w pizdu makulatury. Jak kolega prosi i zwołuje ekipę - wypada pomóc. Nic to...
Rano pogoda wręcz idealna, bez wiatru, przyjemna temperatura. Popołudniu... jak zawsze - W I A T R P R O S T O W F A C J A T E.
Rano naprawdę byłem zaskoczony. 18 stopni, zero wiatru. Cud malina, mykamy na rowerze ;) Jak zawsze jednak do pracy z pomocą metra. Sorry...
Z powrotem musiałem jeszcze podrzucić przesyłkę do BN, więc nie Siekierkowskim a Łazienkowskim (ach, te schody...), Agrykolą, Szucha, Batorego w Al. Niepodległości. Faaajnie się jechało ;)
zimno było. Niby na temperatura znośna, ale coś było nie tak. Chyba przez tę wilgoć w powietrzu i wiatr. Rano nawet całkiem znośnie mi się jechało, szybko. Z powrotem męczyłem się niemożebnie, w sumie nawet nie wiem czemu. Jakoś tak osłabiony się czułem. Ale i tak po drodze rower umyłem na karcherach... I nie mówcie, że tak nie należy...
Co wam powiem, to wam powiem, ale wam powiem - rano było już naprawdę zimno. Całe szczęście, że założyłem ciepłe gacie ;) inaczej mogłoby być niefajnie. A tak - spoko...
Powrót już w diametralnie innych warunkach. 20 stopni, słońce, lekki wiatr. Jakoś tak naprawdę fajnie mi się jechało.
Po zajęciu się pieskiem jeszcze skoczyłem na zakupy. Po drodze zaliczając trochę wertepów. Fajnie było...!!!:P
Rano do WSG obładowany niczym wielbłąd podjechałem metrem. Rowerowo z tego były mniej więcej 2 km. Powrót już normalnie, przez Mokotów i Ursynów.
Groziło deszczem, rano nawet jakaś lekka mżawka się pojawiła, ale pogoda sprzyjała. Dość ciepło, lekki wiatr - nie ma co narzekać tylko liczyć, by taka pogoda utrzymała się jak najdłużej. Choćby i do końca października.
W tym tygodniu, z różnych względów, tylko ta jedna wycieczka. Następna możliwa najwcześniej za tydzień...
Rano do pracy, jak zwykle - z pomocą metra. Jakoś nie chce dojechać zmachany, skoro czeka mnie te 8 godzin pracy.
Powrót tradycyjnie mostem Siekierkowskim, Witosa, Sikorskiego, potem przez Ursynów. Później, już z domu, wyskoczyłem jeszcze do tepsy i jeszcze gdzieś;)
Liczyłem dziś na fajniejszą pogodę. Na dużo słońa, wyższą temperaturę. A tu ciągle pochmurno i całkiem chłodno. No i ten pieprzony wiatr. Normalnie duje momentami równo. Ja tak nie chcę!!! ;)
Do pracy klasyczne 7,8 km. Potem na WAT, odebrać kwity. Po drodze podjazd Tamką oraz na wiadukt na Górczewskiej. Potem do metra (kwestia czasu...) i do domu.