Rano, wiadomo - do metra, potem z Centrum do roboty Poniatowszczakiem.
Potem z kwitami do SBP, zaliczając noszenie roweru po schodach na Łazienkowskim (tam jezdnią nie jeżdżę i mam określone zdanie o tych co tak robią...) i podjazd pod Agrykolę. Jak pomyślę, że ponoć w trakcie mistrzostw kurierów podjeżdżali poniżej minuty... fakenshit...
Nic to, potem w Al. Niepodległości załatwić sprawę i do domu po drodze opierdzielając duży kebab z baraniny ;-)
Rano, wiadomo jak jechałem. Ale wyrwałem dziś z domu, w efekcie w pracy byłem 6.45. Szybki prysznic i przy biurku o siódmej, czyli jak Pan Bóg przykazał ;)
W ciągu dnia nad Wawą przeszła zlewa. No i było to widać po mnie, jak już dojechałem do domu. Całe ubranie w błocie, rower też upieprzony dość mocno. Dziś na bank go nie doprowadzę do porządku. Jutro? Wątpię ;)
Aaa, duszno i parno było dziś, normalnie człowiek nie miał czym oddychać.
Jak ma się za dużo wolnego czasu, do głowy przychodzą dziwne pomysły;) do pracy pojechałem przez Wilanów (prawda, że po drodze mi było? ;)) a wróciłem przez Centrum.
A tak poważnie, zajefajnie się jechało!!! Rano na 22 km średnia ~25km/h mi się podoba;)