Sama jazda bez rewelacji, ot przejazd wte i wewte. Za to ciekawie było w ciągu dnia. Nazjeżdżało się jenerałów, szwancparada że hej, orkiestra grała. No, działo się, choć grochówkę sobie odpuściłem. Może szkoda, kto wie - może byłaby lepsza średnia? ;)
Wiecie co jest największym minusem dojeżdżania rowerem do pracy? Monotonia! Dlatego trzeba czasem kombinować i szukać innych ścieżek. Nawet kosztem lekkiego spóźnienia...:P
Rano, wiadomo - byle szybciej. Z powrotem można pokombinować. Doszło kilka kilometrów w terenie. Potem na zakupy. W deszczu i z ciężkim plecakiem. Niefajnie:/
Ot, tak trochę niecodziennie. Rano ze względu na totalne "niepozbieraniesię" pędem do metra. Dopiero z powrotem normalnie, jak należy... Wobec tego nadłożyłem drogi, żeby było ciekawiej.
Patrząc rano w okno zwątpiłem... ciężkie ciemne chmury - jak nic zaraz lunie. Ale ch.. z tym, lecim na bajku.
Wczoraj niby umyłem rower. Dziś przydałaby się kolejna kąpiel. Ale kto by sobie odmówił kilku kilometrów w terenie od czasu do czasu. A że niedawno padało... ;)
Rano - standard. Popołudniu upał dał mi się we znaki jak rzadko. Pociłem się strasznie, w domu wydudliłem z pół litra wody "na dzień dobry". I to mimo kąpieli:> rower wylądował na karcherze. Inaczej bym go nie domył...