Modlin

Niedziela, 15 sierpnia 2010 · Komentarze(0)
Twierdza zdobyta, zdecydowanie. silna grupa pod wezwaniem dojechała (w tamtą stronę średnia ~26km/h), obejrzała co miała obejrzeć (ukłony w stronę pani przewodnik) i wróciła w stanie zbliżonym do wyjściowego.

Przez większość dnia pogoda zajefajna. Słońce dawało porządnie po facjatach, ale nie było wiatru. Wystarczyło zaopatrzyć się w odpowiednią ilość płynów wszelakich i w drogę. Na miejscu byliśmy na tyle szybko, że mieliśmy ponad pół godziny odpoczynku przed umówioną godziną zwiedzania. Przewodniczka dopasowała się do wymogów grupy, a jakże - dzielnie prowadziła ekipę na rowerze. Rundka po twierdzy miała jakieś 10 km, większość to całkiem przyjemna jazda w terenie. Wiecie - trochę pokrzyw i innych chaszczy:> Zaliczyliśmy całkiem sporo obiektów, z Redutą Napoleona czy Bramą Tatarską na czele. Widoki kapitalne, zwłaszcza na Narew, Wisłę i spichlerz na drugim brzegu. Szkoda tylko, że Twierdza się sypie. To jest przerażające i smutne zarazem. Agencja Mienia Wojskowego leci se jak zwykle w kulki i o obiekt nie dba. Próbuje go tylko sprzedać. O kolejnych nieudanych przetargach na część koszarową było dość głośno. A o czym nie pisano, to dowiedzieliśmy się od przewodniczki. Jeszcze raz wielkie dzięki za oprowadzanie! Nie da się też ukryć, że nasi tam byli. Cały teren jest zaśmiecony i zasyfiony.

Ciekawie wyglądaliśmy wchodząc do podziemi. Kłęby pary buchające z ekipy robiły stanowiły ciekawy widok. Z blisko 40 stopni nagle temperatura spadła do, bo ja wiem, 15? W ramach chłodzenia po drodze małe uzupełnienie płynów zimnym leszkiem. I to wcale nie była żadna manifestacja! ;)

Aha, przy Wierzy Tatarskiej przypomniało mi się, jak tam jeździłem służbowo autem. Jednak samochodem bardziej mnie wytrzęsło niż rowerem:>

Najwięcej atrakcji to jednak przyniósł powrót. Na dzień dobry licznik przestał działać i kilka kilometrów jechałem bez żadnych wskazań. Próbując dojść what the fuck is goin' on straciłem całkiem spory dystans do reszty i trzeba było gonić. A oni w tym nie pomagali... potem piękna wywrotka kolegi tuż przede mną. Odpoczynek przy fontannie w Czosnowie, następnie nad jeziorko w Dziekanowie. A czas leciał... W Łomiankach dopadła nas burza. Próbowaliśmy się chować pod jakimś daszkiem. Dało to tylko tyle, że grad nie walił po łbach, bo przemoczeni byliśmy momentalnie. Jazda w tych warunkach byłaby szaleństwem. Po 15(?) minutach marznięcia i bycia obijanym przez grad i chlastanym przez wiatr ruszyliśmy nasze szanowne d... do Wawy. Oczywiście jak to w niedziele mega korek w stronę miasta a my żytem... znaczy obok samochodów. Przez kałuże na dobre naście centymetrów. Próba ominięcia jednej (chciało się cwaniakować, ech...) skończyła się wywrotką. Zanim się pozbierałem to ekipy nie było. Cóż jadę sobie dalej własnym tempem, no i proszę. Resztki grupy chowają się przed deszczem przy metrze Słodowiec:>

Przemoczeni całkowicie ale co tam... Nie mogliśmy ot tak zakończyć wycieczki (ja to w ogóle miałbym zajebiście - metrem prawie pod dom...). Ale nie... Mogliśmy jeszcze pod krzyż pojechać...

Tam jeszcze zamarudziliśmy trochę a potem w przypływie zdrowego rozsądku pomknąłem już do domu. Jak już dojechałem to normalnie żołądek mi się do kręgosłupa przyssał. Chciałem jeszcze pizze zamówić, ale zanim by mi ją dowieźli... Skończyło się na kanapkach i herbatce:>

BTW, północna Warszawa po burzy wyglądała ciekawie. Mnóstwo poprzewracanych drzew, wiata przystankowa wyrwana "z korzeniami". Znaczy - działo się.

Komentarze (0)

Nie ma jeszcze komentarzy.
Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa zarzy

Dozwolone znaczniki [b][/b] i [url=http://adres][/url]